Czyli... dla grzechu umieram w każdy dzień...
Drogie Siostry, Drodzy Bracia,
stajemy dziś przed słowami, które potrafią potrząsnąć sercem. Słowami z Listu Piotra: „On sam w swoim ciele zaniósł nasze grzechy na krzyż, abyśmy martwi dla grzechów, żyli dla sprawiedliwości — Jego sińcami zostaliście uleczeni.” (1 Piotra 2:24 SNP).
Te słowa, choć krótkie, rzucają wyzwanie każdemu z nas, każdemu, kto pragnie nazwać siebie uczniem Chrystusa. Ale czy naprawdę wiemy, co one oznaczają? Czy kiedykolwiek usiedliśmy w ciszy i pozwoliliśmy, by to zdanie przeniknęło nasze serce, nasz umysł, nasze życie?
„On sam w swoim ciele zaniósł nasze grzechy na krzyż.”
Chrystus niósł grzechy. Nasze grzechy. Co to znaczy? Zastanówmy się – to nie jest pobożna metafora, to jest brutalna, konkretna prawda. Chrystus nie poszedł na krzyż dla jakiejś abstrakcyjnej idei. To nie była symboliczna ofiara. Każdy nasz egoizm, każda nasza chęć kontroli, każde kłamstwo i chamstwo, każda zdrada, każda chwila, w której wybieramy własny komfort zamiast miłości – to wszystko było na Jego barkach, gdy szedł na Golgotę.
A my? Co z tym robimy? Jak często traktujemy grzech jak coś małego, coś, co można zignorować, bo „przecież każdy błądzi”?
Piotr nie pozostawia nam tu miejsca na wymówki. On pokazuje, że grzech nie jest błahostką. Grzech to realny ciężar, który Chrystus dźwigał w swojej męce. I w ten sposób stajemy twarzą w twarz z pytaniem: jak poważnie traktujemy nasze własne życie? Czy zdajemy sobie sprawę z ceny, jaką Chrystus zapłacił za każdą naszą decyzję?
„Abyśmy martwi dla grzechów, żyli dla sprawiedliwości.”
Tu Piotr nie zostawia miejsca na półśrodki. Martwi dla grzechu. Czy to nie brzmi szalenie? Jak można umrzeć dla czegoś, co jest częścią naszego życia? Przecież grzech to coś, co przesiąka nasze decyzje, nasze pragnienia, nasze relacje. To nie jest coś, co możemy wyłączyć jak światło. Martwi dla grzechu oznacza coś radykalnego – całkowitą zmianę. I tutaj musimy się zatrzymać. Czy jesteśmy gotowi na taką śmierć? Czy jesteśmy gotowi, by odciąć to, co tak długo było częścią nas? Naszą dumę, naszą chęć kontroli, nasze pragnienia, które stawiamy wyżej niż potrzeby innych.
To nie jest łatwa śmierć. To nie jest romantyczna, duchowa idea, którą możemy ładnie opisać i odłożyć na półkę. To jest wyzwanie, które wymaga od nas porzucenia starego „ja” – tego „ja”, które lubi mieć rację, które potrzebuje uznania, które szuka aprobaty. „Martwi dla grzechu” oznacza, że nie możemy już dłużej grać według tych samych zasad, że musimy przestać żyć w świecie, gdzie to nasze potrzeby i nasze ambicje są najważniejsze.
Ale kto z nas jest na to gotowy? Kto z nas naprawdę chce umrzeć? A może prawda jest taka, że wolimy trwać w naszych grzechach, bo przynoszą nam komfort, bo są wygodne, bo wiemy, czego się po nich spodziewać?
A Piotr idzie dalej: „Żyć dla sprawiedliwości.”
Żyć dla czegoś większego niż my sami. Żyć dla sprawiedliwości, a nie dla naszych własnych interesów. Żyć dla prawdy, a nie dla pochwały czy uznania. Żyć dla sprawiedliwości oznacza wybór drogi, która często będzie niewygodna, która często będzie nas kosztować więcej, niż jesteśmy gotowi zapłacić. Bo sprawiedliwość, w oczach Boga, to oddawanie innym tego, co im się należy – to stawanie po stronie słabych, to oddawanie głosu tym, którzy go nie mają, to wybieranie prawdy nawet wtedy, gdy ona nas rani.
I teraz pytanie do nas wszystkich: Czy my naprawdę chcemy żyć dla sprawiedliwości? Czy chcemy zapłacić cenę za to życie?
Bo sprawiedliwość nie jest łatwą drogą. Sprawiedliwość często kosztuje nas więcej niż wygoda, więcej niż pochwały innych, więcej niż nasze własne plany.
I wreszcie – „Jego sińcami zostaliście uleczeni.”
Uzdrowienie przez rany? Przez sińce?
To sprzeczne z ludzkim myśleniem. W świecie, w którym dążymy do unikania bólu, w którym pragniemy komfortu, Piotr mówi nam, że prawdziwe uzdrowienie przychodzi przez cierpienie. A może to dlatego tak wielu z nas unika prawdziwego uzdrowienia? Bo prawdziwe uzdrowienie wymaga od nas stanięcia twarzą w twarz z bólem, z własnymi ranami, z tym, co w nas zniszczone. Chrystus wziął na siebie nasze rany – ale czy my potrafimy przyjąć to uzdrowienie? Bo ono oznacza jedno: zaakceptować nasze własne blizny, zaakceptować naszą własną kruchość, naszą niedoskonałość. Może dlatego tak trudno jest przyjąć uzdrowienie. Bo to nie jest magiczne zniknięcie problemów. To przejście przez ból, przez trudności, przez krzyż. To wejście w pełnię życia z pełnym zrozumieniem, że rany są częścią naszej drogi.
Ale tu jest prawdziwa obietnica – Jego rany, Jego sińce nie tylko nas uzdrawiają, one nas przemieniają. Nie jesteśmy już dłużej tymi, którzy uciekają przed bólem, którzy boją się cierpienia. Jesteśmy tymi, którzy, tak jak Chrystus, potrafią iść przez ciemność, wiedząc, że po drugiej stronie jest światło.
Drodzy, Piotr nie rzuca tu pustych słów. To wezwanie do radykalnej przemiany, do prawdziwego życia, do śmierci dla grzechu i życia dla sprawiedliwości. Ale prawdziwe pytanie brzmi: czy jesteśmy na to gotowi? Czy jesteśmy gotowi, by stanąć w prawdzie o nas samych? Czy jesteśmy gotowi, by przyjąć uzdrowienie, które przychodzi przez rany? Czy jesteśmy gotowi umrzeć, aby żyć?
Witold Augustyn
Comments